****
Upłynęło 8 lat od wizyty grupy Breathless na Odjazdach w 1991 roku. Zespół
nie miał szczęścia w katowickim Spodku: występ Anglików zaplanowano gdzieś
między Kultem a Ziyo, przez co niezdrowo podrajcowana publiczność bardziej
przeszkadzała w odbiorze muzyki, niż jej słuchała. Zaś propozycje Breathless
zawsze adresowane były do słuchacza bardziej wybrednego, nastawionego
na przeżywanie w skupieniu. Pamiętam pierwszy kontakt z nagraniami tej
brytyjskiej formacji. Było to latem 1986 roku, gdy w naszym kraju wciąż
trwało zauroczenie klimatami spod znaku 4AD. Śpiewający w Breathless Dominic
Appleton wziął udział w drugim projekcie Ivo sygnowanym nazwą This Mortal
Coil. Akcje Breathless stały więc wysoko wśród fanów muzyki "mistycznej".
I taka też była płyta The Glass Bead Game (nawiasem mówiąc, broniąca
się doskonale do dziś, podczas gdy This Mortal Coil troszkę już nudzi).
Lata dziewięćdziesiąte nie były polem do popisu dla artystów tworzących
Muzykę. Tym bardziej więc cieszy fakt, że Breathless nie złożył broni,
tylko powrócił w tym samym składzie i z równie ekscytującymi nagraniami.
Blue Moon jest albumem niezwykle delikatnym, nastrojowym, poetyckim.
To muzyka do słuchania przy zgaszonym świetle, gdy podświadomość zaczyna
tworzyć dziwne kształty w mrocznej przestrzeni. Taki jest otwierający
płytę utwór Walk Down To The Water - rozpoczyna się cichutko i
stopniowo się rozkręca, porywając nas w wir dźwięków. Magic Lamp
oferuje więcej dynamiki (znalazł się na singlu promującym album), potem
zaś znów niepodzielnie panują nastroje pełne tajemnicy i skupienia. Najbardziej
chyba dramatycznym utworem na płycie jest porywający gitarowym atakiem
Come Reassure Me. Zaskakuje nieco przybrudzone, wręcz garażowe
brzmienie. Czyżby "grunge'owy" znak czasów? Większość kompozycji trwa
po 7 minut, jest więc czas, żeby się w każdym nagraniu rozsmakować. Całość
trwa prawie godzinę. Zespół wynagrodził swoim fanom 8 lat oczekiwania
(jeśli nie liczyć składankowej pozycji Heartburst). A także sprawił
nam wszystkim miłą niespodziankę. Takie płyty ukazują się w tym czasach
once in a blue moon (czyli prawie wcale).
Tenor Vossa, prywatna firma grupy Breathless, wznowiła też na kompaktach
albumy The Glass Bead Game (1986) i Three Times And Waving
(1987). Szkoda jednak, że bez wszystkich możliwych bonusów (na The
Glass Bead Game znalazł się tylko jeden dodatkowy utwór, Stone
Harvest). Ale nie wypada narzekać. Wszystko wskazuje na to, że Breathless
będzie dla nas grać także w XXI wieku.
TOMASZ BEKSIŃSKI
Tylko Rock 12/1999