Abraxas Abraxas

****

Czekałem na tę płytę z jeszcze większą niecierpliwością i niepokojem niż na kolejne wcielenie King Crimson. Może używam zbyt wielkich słów, ale uważam, że Abraxas jest czymś nad wyraz witalnym i ekscytującym na przeraźliwie monotonnej scenie prog/regre/sywnej. Zawsze byłem zwolennikiem muzyki spod znaku Genesis, Pink Floyd i The Moody Blues; jednak słuchjąc coraz to nowych naśladowców poczynałem już ziewac z nudy i rozpaczy. Zespoły te uczyniły ze mnie masochistę - ich muzyka jest niczym łaskotanie piórkiem po dupie, a mnie marzyć się już poczęły pejcze i łańcuchy. I oto pojawiło się coś, czym można się rozkosznie katować od rana do nocy. Podczas gdy inni prężą swoje prog/regre/sywne muskuły niczym impotenci na plaży (Blofeld, Diamonds Are Forever), bydgoski Abraxas podaje nam muzyke na zbroczonej krwią złotej tacy.

A już myślałem, że wszystko stracone. Abraxas nie miał szczęścia, gdy powstała większość muzyki wypełniającej omawiany album. Oprócz wokalisty, Adama Łassy, grupę tworzyli wówczas inni muzycy. Jeden z nich już nie żyje - gitarzysta Radek Kamiński. Po jego śmierci losy formacji były właściwie przesądzone. Pozostały nagrania, w większości zarejestrowane na żywo podczas koncertów w bydgoskim radiu. Nagrania, mogące pod względem ekspresji i ładunku emocji równać się z wczesnymi dokonaniami Genesis (Trespass, Nursery Cryme), Van Der Graaf Generator, Hammilla oraz wczesnego Marillion i Twelfth Night. Nagrania pozostawiające wiele do życzenia pod względem technicznym, ale mające w sobie coś, co tylko wspomnianym prekursorom udawało się uzyskać. Całość współczesnego prog/regre/sywnego rocka to słodziutkie pioseneczki, którym mistrzowie pokroju Clive'a Nolana nadają pseudosymfoniczny rozmach. Dlatego słuchałem często tych "pozostałości" po Abraxasie i było mi dziwnie smutno. Aż tu nagle... Wiem, Abraxas oryginalny nie jest. Wiem, teksty są bardzo pretensjonalne i efekciarskie. Wiem, w muzyce przeważa hammillowski patos. Wiem, Adam trochę przesadza z wokalną emfazą. Wiem!! Ale ja to, kurwa, lubię! I pytam się, dlaczego jeden Abraxas potrafi zagrać tak, że człowiekowi ciarki po plecach chodzą, a z uszu krew cieknie? W tej muzyce jest mój ukochany świat rodem z Hammer House Of Horrors: czarne kruki (bądź pozdrowiony, Edgarze Alanie!), kameleony, śmierć, piekło, zbrodnia... Zaś w tekstach jest szczerość i autentyzm, żadnego mrużenia oka, żadnych fiołków-aniołków, bajeczek dla grzecznych dzieci: Jest w tobie jad, niegodny, by żyć/Zatrute wino, a portret we krwi/I szukasz zła, przeklęty jak swój cień/A twoje imię Dorian Gray. Już widzę, jak słowa te wykrzykuje Peter Cushing do Christophera Lee na tle płonącego zamczyska - taki byłby Portret Doriana Graya, gdyby nakręcił go w latach sześćdziesiątych Terence Fisher. Dla mnie jest to najlepsza polska płyta wydana w tym roku. I wielka radość, że Adam Łassa z nowymi muzykami nie tylko reaktywował Abraxas, ale z pietyzmem odkurzył i ożywił nowe utwory. Muzyka została zarejestrowana i wyprodukowana "z pazurem". Cały jestem podrapany.

Tomasz Beksiński

Tylko Rock 12/1996


Powrót