***
Można tę płytę skrytykować, nie zostawiając na niej suchej nitki - że muzyka
nie na czasie, że wszystko to dawno już było, że panowie Anderson i Vangelis
nie powinni byli odgrzewać obiadu, skoro nie dopisywał im dawny apetyt.
Rzeczywiście, wiele utworów nie dorównuje tym dawnym, wielkim przebojom
w rodzaju The Friends Of Mr Cairo, The Mayflower, He
Is Sailing czy Horizon. Mistrzom zabrakło inwencji. Mimo to
jednak bezsprzecznie cieszy. Dlaczego? Vangelis jest wielkim artystą ("Heaven
And Hell", "Chariots Of Fire", "Mask"), choć czasem jego płyty wyrzuca
się z obłędem w oczach za okno ("Beaubourg", "Spiral", "Invisible Connection").
Jest geniuszem, któremu brakuje dyscypliny, co słusznie zauważył kiedyś
jeden z brytyjskich recenzentów. Na początku lat osiemdziesiątych Jon
Anderson wykazał się cudownym wręcz wyczuciem - poskromił geniusza i stworzył
z nim trzy arcydzieła: "Short Stories", "The Friends Of Mr. Cairo" i "Private
Collection". Płyty ukazywały się mniej więcej co półtora roku, a każda
miała więcej uroku niż poprzednia. "Private Collection" to moim zdaniem
najwybitniejszy album z popularną muzyką elektroniczną.
Płyta "Page Of Life" - czwarte dzieło duetu - powstała trochę za póżno.
Lata robią swoje. Być może w połowie ubiegłej dekady płyty zrobiły większe
wrażenie. Dziś jest już tylko prezentem dla najbardziej zagorzałych wielbicieli.
Można przy niej oczywiście odpocząć. Można cieszyć uszy efektownym brzmieniem
elektronicznych instrumentów i głosu Andersona, mającego tu szersze pole
do popisu niż ostatnio w Yes. Ale trzeba też stwierdzić, że jest troszkę...
nudna. Słuchałem jej już kilka razy. Mam na niej ulubione utwory (Garden
Of Senses, Is It Love, Anyone Can Light A Candle). Polecam
ją wszystkim fanom Jona i Vangelisa, zaznaczając jednak, żeby nie oczekiwali
zbyt dużo. Tym razem chusteczki nie będą potrzebne, ale miło będzie powspominać
czasy, kiedy łzy wzruszenia same płynęły...
TOMASZ BEKSIŃSKI
Tylko Rock 11/1991