Abraxas 99

****

Idea "concept albumów" jest dosyć stara i trochę śliska. Łatwo bowiem wzorować się na mistrzowskich dokonaniach zasłużonych nestorów progresywnego rocka (cholera, zaczynam nie lubić tego terminu!) i tworzyć własne Baranki, Mury, Ciemne strony Księżyca i Quadrophenie. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy gotowa płyta trafia w ręce odbiorcy, który musi jej posłuchać... i opanować niesmak. Dlatego tym bardziej cieszą rzadkie przypadki, kiedy zamiast mdłości ogarnia słuchacza intrygujące podniecenie. A gdy płyty słucha się trzy razy tego samego dnia, jest bardzo dobrze!

Z radością donoszę, że Abraxas się rozwija. Właśnie trafił do sklepów trzeci album tej bydgoskiej formacji, stosownie do końca stulecia zatytułowany 99. I jest to "concept album": opowieść o życiu po śmierci lub raczej próba zastanowienia się nad tym, co dzieje się po śmierci (o ile w ogóle coś się dzieje). Sam pomysł niekoniecznie jest oryginalny - kłania się Sacrilegium Devil Doll, ale na pewno nie tuzinkowy. Zaś muzyka wciąga! I dzieje się w niej naprawdę dużo!

Wiem, że Adam Łassa nie cieszy się opinią nadzwyczajnego wokalisty i nie zamierzam nikogo przekonywać, że tym razem śpiewa lepiej niż w przeszłości. Uważam jednak, że fenomen Abraxasu polega właśnie na jego bardzo emocjonalnych interpretacjach wokalnych i zakręconych, często pretensjonalnych, ale bezwarunkowo oryginalnych tekstach. Bez Adama Abraxas byłby tylko jeszcze jednym neoprogresywnym zespołem z kraju nad Wisłą. Nie umniejszam tutaj walorów samej muzyki, jednak gdyby śpiewał ktoś inny - choćby nie wiadomo ile lepiej i poprawniej - otrzymalbyśmy tylko namiastkę tego, co w tej chwili tak mile szarpie duszę, rozdrapuje uszy i wywołuje niepokój serca. Zawsze podkreślałem jak ważny jest dla mnie tekst w muzyce. I podkreślałem też, jak istotny jest głos, który ten tekst podaje. A także interpretacja. Jeśli kogoś enigmatyczne teksty Adama denerwują i uważa, że jego śpiew nie mieści się w przyjętych kanonach estetyki... niech sobie po prostu daruje obccowanie z muzyką Abraxas. Nie jest to muzyka dla wszystkich. Nie jest to muzyka łatwa. A jej mroczny i drapieżny klimat może nawet przyprawić co wrażliwszych o palpitacje serca. Jednak moje serce przeszło już tyle, że palpitacje są rozkoszną gimnastyką, która pozwala mu bić dalej.

99 ma coś z atmosfery filmów Davida Lyncha. Dodatkową atrakcją jest gościnny udział Anji Orthodox w utworze Spowiedź. Wolałbym tylko, żeby niektóre utwory były bardziej zbliżone, wręcz połączone. Mimo to całość ma spójny charakter i wciąga niczym trąba powietrzna, unosi ku górze, odrywa od ziemi... Nie wolno jej tylko słuchać na monofonicznej aparaturze, bowiem gdzieś przepada połowa efektów tej astralnej podróży. Uff. Dawno tak nie odleciałem.

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 9/1999


Powrót