****
Idea "concept albumów" jest dosyć stara i trochę śliska. Łatwo bowiem wzorować
się na mistrzowskich dokonaniach zasłużonych nestorów progresywnego rocka
(cholera, zaczynam nie lubić tego terminu!) i tworzyć własne Baranki,
Mury, Ciemne strony Księżyca i Quadrophenie. Problem zaczyna się jednak
wtedy, gdy gotowa płyta trafia w ręce odbiorcy, który musi jej posłuchać...
i opanować niesmak. Dlatego tym bardziej cieszą rzadkie przypadki, kiedy
zamiast mdłości ogarnia słuchacza intrygujące podniecenie. A gdy płyty
słucha się trzy razy tego samego dnia, jest bardzo dobrze!
Z radością donoszę, że Abraxas się rozwija. Właśnie trafił do sklepów
trzeci album tej bydgoskiej formacji, stosownie do końca stulecia zatytułowany
99. I jest to "concept album": opowieść o życiu po śmierci lub
raczej próba zastanowienia się nad tym, co dzieje się po śmierci (o ile
w ogóle coś się dzieje). Sam pomysł niekoniecznie jest oryginalny - kłania
się Sacrilegium Devil Doll, ale na pewno nie tuzinkowy. Zaś muzyka
wciąga! I dzieje się w niej naprawdę dużo!
Wiem, że Adam Łassa nie cieszy się opinią nadzwyczajnego wokalisty i nie
zamierzam nikogo przekonywać, że tym razem śpiewa lepiej niż w przeszłości.
Uważam jednak, że fenomen Abraxasu polega właśnie na jego bardzo emocjonalnych
interpretacjach wokalnych i zakręconych, często pretensjonalnych, ale
bezwarunkowo oryginalnych tekstach. Bez Adama Abraxas byłby tylko jeszcze
jednym neoprogresywnym zespołem z kraju nad Wisłą. Nie umniejszam tutaj
walorów samej muzyki, jednak gdyby śpiewał ktoś inny - choćby nie wiadomo
ile lepiej i poprawniej - otrzymalbyśmy tylko namiastkę tego, co w tej
chwili tak mile szarpie duszę, rozdrapuje uszy i wywołuje niepokój serca.
Zawsze podkreślałem jak ważny jest dla mnie tekst w muzyce. I podkreślałem
też, jak istotny jest głos, który ten tekst podaje. A także interpretacja.
Jeśli kogoś enigmatyczne teksty Adama denerwują i uważa, że jego śpiew
nie mieści się w przyjętych kanonach estetyki... niech sobie po prostu
daruje obccowanie z muzyką Abraxas. Nie jest to muzyka dla wszystkich.
Nie jest to muzyka łatwa. A jej mroczny i drapieżny klimat może nawet
przyprawić co wrażliwszych o palpitacje serca. Jednak moje serce przeszło
już tyle, że palpitacje są rozkoszną gimnastyką, która pozwala mu bić
dalej.
99 ma coś z atmosfery filmów Davida Lyncha. Dodatkową atrakcją
jest gościnny udział Anji Orthodox w utworze Spowiedź. Wolałbym
tylko, żeby niektóre utwory były bardziej zbliżone, wręcz połączone. Mimo
to całość ma spójny charakter i wciąga niczym trąba powietrzna, unosi
ku górze, odrywa od ziemi... Nie wolno jej tylko słuchać na monofonicznej
aparaturze, bowiem gdzieś przepada połowa efektów tej astralnej podróży.
Uff. Dawno tak nie odleciałem.
TOMASZ BEKSIŃSKI
Tylko Rock 9/1999