RAIN TREE CROW Rain Tree Crow

****

Japan znowu razem? A czemu nie? Pierwsze plotki na ten temat pojawiły się w prasie muzycznej dwa lata temu, kiedy to David Sylvian spotkał się ze swoimi byłymi kolegami i po dłuższej przerwie postanowił spróbować na nowo tworzyć z nimi muzykę. Przez ponad pół roku panowie Sylvian, Barberi, Karn i Jansen swobodnie eksperymentowali w kilku studiach w różnych częściach świata. Maestro Sylvian, kompozytor największej części repertuaru Japan, postawił tym razem na spontaniczność. Nie przyniósł ze sobą nowych utworów. Powstały one podczas prób i są w efekcie zbiorowym dziełem wszystkich artystów. Muzycy zrezygnowali jednak z dawnej nazwy, Japan, i przyjęli inną, enigmatyczną - Rain Tree Crow. Być może chcą uniknąć skojarzeń z dawną twórczością. A może zrobili to tytułem testu: ile osób kupi tę dziwną płytę dla samej muzyki, a nie dla starej, zasłużonej nazwy? Rain Tree Crow to prawie cały Japan, bez gitarzysty Roba Deana - pamiętajmy jednak, że rozstał się on z grupą jeszcze przed nagraniem ostatniego studyjnego albumu "Tin Drum" w 1981 roku. Już wtedy zespół Japan powoli rezygnował z melodyjnych i tanecznych kompozycji, porównywanych przez zawistnych krytyków do piosenek Roxy Music. "Tin Drum" oraz pożegnalny album koncertowy "Oil On Canvas" zawierały wysmakowane utwory, podlane jazzująco - funkowym sosem i bardziej przypominały zrytmizowaną wersję ambient music Eno i Frippa niż przeboje Roxy Music czy Ultravox. Jeśli zważymy, że Japan debiutował kilka lat wcześniej jako zespół postpunkowy, była to dość dramatyczna metamorfoza. Jeszcze bardziej niezwykłe okazały się solowe poczynania Sylviana, który rozwiązawszy grupę począł nagrywać płyty z kameralnymi poetyckimi utworami. Zapraszał do współpracy ludzi takich, jak Robert Fripp, Mel Collins, Bill Nelson, Holger Czukay czy Steve Nye, korzystając też w dalszym ciągu z usług swego brata, perkusisty Steve'a Jansena. Nie zerwał też kontaktów z innymi kolegami z Japan - wziął udział w nagraniu solowej płyty Micka Karna "Dreams Of Reason Produce Monsters".

Rain Tree Crow mógłby być kolejnym albumem Sylviana, tak logicznie kontynuuje zapoczątkowane wcześniej dzieło. Zawiera muzykę bardzo nastrojową i na tyle monotonną, że przy pierwszym słuchaniu wręcz trudną do ogarnięcia. W tym jednak leży jej siła. Artyści nie skomponowali dla nas przebojów typu Life In Tokyo, Quiet Life czy Gentlemen Take Polaroids. Tamte czasy minęły i obecnie podobna muzyka zabrzmiałaby wtórnie i rozczarowująco. Można czuć sentyment do owych dni, ale lepiej nie odgrzewać legend. Sylvian i spółka na pewno zdawali sobie z tego sprawę - podejrzewam, że głównie dlatego zrezygnowali z nazwy Japan, a z wydaniem płyty (gotowej już w 1990) zwlekali prawie rok. Ostatnio ukazuje się sporo płyt wypełnionych muzyką dla marzycieli. Być może recepta na jej tworzenie jest równie prosta i wygodna, jak przepis Dietera Bohlena na przebój Modern Talking. I dlatego mamy trzeci album This Mortal Coil - tak piękny i cudowny, że po kilkunastu minutach można usnąć... Przy nim Rain Tree Crow prezentuje się niecodziennie okazale. Sila tej muzyki leży w jakże oszczędnie stosowanych środkach wyrazu i pięknie ukrytym wśród pozornie szarych dżwiękowych pejzaży. Żeby polubić Rain Tree Crow, trzeba CHCIEĆ się wsłuchać. Ta muzyka nie wpływa sama uszami, powodując mdłości, jak dzieje się z nagraniami This Mortal Coil. Ona drażni uszy, intryguje umysł, niepokoi duszę. Słuchamy, bo to jest od nas silniejsze. I wtedy otrzymujemy nagrodę za wiarę i wytrwałość. To nie jest płyta dla marzycieli, lecz doświadczonych realistów, którzy wiedzą, że wartość złota nie leży w stopniu jego blasku.

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 9/91


Powrót