Marc Almond Fantastic Star

*** 1/3

Marc Almond po rozwiązaniu duetu Soft Cell zaskakiwał swoich wielbicieli wielokrotnie, coraz bardziej odchodząc od muzyki, która przyniosła mu popularność w 1982 roku. W najlepszych momentach solowej kariery ocierał się o kabaret i piosenkę aktorską, śpiewał utwory Brela i innych francuskich artystów. Stworzył nawet swoiste arcydzieło: album Enchanted wypełniony muzyką taneczną, która ociekała hiszpańskim sosem i utrzymana była w stylistyce kiczu podniesionego do n-tej potęgi. Po piętnastu latach najwyraźniej jednak zatęsknił do list przebojów, do dyskotek wypełnionych tańczącymi "nowymi romantykami"... i oddał nam w ręce płytę Fantastic Star. Mamy tu 77 minut muzyki rytmicznej, tanecznej, zelektryfikowanej według recept sprzed półtorej dekady. Soft Cell 2, choć bez Davida Balla. Ale za to powrócił dawny producent: Mike Thorne. Nie, nie jest to płyta "new romantic". Na szczęście nie. Bo nie te czasy, bo nie ta publiczność przychodzi dziś tańczyć. Bo nie taka muzyka ma pierwszeństwo na listach przebojów.

Niestety, nie wróżę Almondowi wielkiego sukcesu bo... mimo wszystko, trochę za dobra to płyta. Choć niekiedy nuży jednostajnym rytmem. Ale niekiedy urzeka (Child Star, Come In Sweet Assassin). A gdy porywa do tańca, urzeka wpadającą w ucho melodią (Addicted) albo wciąga orientalną aurą (Caged). W tekstach wciąż sporo seksu i perwersji, ale jest także gorzka ocena statusu gwiazdora - kapitalny utwór The Idol, w którym Almond wymienia swoich bohaterów: Morrisona, Elvisa, Valentino, Judy Garland, Hendrixa i Micka Jonesa. I każdego podsumowuje z ironią. Nie oszczędza nawet Kurta Cobaina. Czy to naprawdę fantastycznie być gwiazdą? Zależy na jakim niebie.

Posłuchać warto. Zatańczyć można. Ale czy ta płyta lśnić będzie w dyskografii Almonda za kilka lat? Wątpię.

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 6/1996


Powrót