RUBICON What Starts, Ends

****

Powiem otwarcie: nie znoszę, gdy od znanego zespołu odchodzi wokalista. Każdego instrumentalistę można zastąpić, natomiast odszukanie podobnego głosu i osobowości jest raczej niemożliwe. Na palcach jednej ręki policzyć można grupy, które wyszły zwycięsko z takiego impasu: Genesis, Ultravox... Nie wymieniam King Crimson, bo tam akurat nie głos był najważniejszy. Gdy Carl McCoy opuścił Fields Of The Nephilim, poczułem się głupio. Tego szamana nie sposób zamienić na kogoś innego - pomyślałem, pełen obaw. Czekałem niecierpliwie. Czekałem w strachu. Wreszcie stanąłem przed wodami Rubikonu.

Podobnie chyba czuli się członkowie FOTN, skoro wybrali dla siebie taką nazwę. Rubikon - to rzeka, którą w 49 roku przed Chrystusem przekroczyć miał Juliusz Cezar; świadom, że może to dla niego oznaczać śmierć albo zwycięstwo. Po odejściu McCoya losy FOTN były przesądzone: lider zabrał z sobą prawo do nazwy, a także gotyckie oblicze zespołu. Panowie Wright, Wright, Pettit i Yates nawet nie próbowali kontynuować działalności w dawniejszym klimacie. Przestawili się na mocny, choć nie pozbawiony mrocznych naleciałości rock. Nowy wokalista, Andy Delany, idealnie sprostał wymaganiom. Panuje nad muzyką, tworzy swoisty klimat niepokoju, stać go na ekspresję i dyskretne ciepło. Można nie silić się na porównania do Nephilim - Rubicon to nowy zespół, tworzący nową, własną muzykę. Album What Starts, Ends najbliższy jest debiutanckim poczynaniom Nephilim - choć tylko w niektórych momentach. Są tu kompozycje bardzo ekspresyjne, wręcz ogłuszające odbiorcę nie spodziewającego się takiego czadu: Before My Eyes, Inside Your Head. Są utwory przepełnione grozą i niepokojem - What Starts, Ends i Killing Time. Są momenty "metalowo-liryczne" - Crazed, Brave Hearts. Płyta bardzo równa, przemyślana, jednorodna.

Rubikon został pomyślnie przekroczony. Miejmy nadzieję, że tytuł płyty nie jest/będzie proroczy.

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 1/1993


Powrót