SIMPLE MINDS - Bohaterowie są zmęczeni

W połowie kwietnia ukazała się długo oczekiwana, dziesiąta już studyjna płyta Simple Minds, "Real Life". Po kilkunastu latach owocnej działalności zespół znalazł się wreszcie wśród największych gwiazd rocka. Sukces przyszedł dwa lata temu, wraz z ukazaniem się albumu "Street Fighting Years". Od tamtej pory tylko nieliczni krytycy nadal zarzucają grupie wtórność i brak inwencji. Jednakże koleje losów Simple Minds były różne. l chociaż muzycy od samego początku mierzyli wysoko, nie zawsze udawało im się realizować plany artystyczne w sposób zadowalający i przekonywający.

Simple Minds to już w tej chwili zespół legendarny, mogący szczycić się kilkunastoma albumami (w tym jedna składanka i jeden dwupłytowy zbiór nagrań koncertowych) oraz niezliczoną ilością singli i maksisingli, z których wicie zawierało światowe przeboje. Krytycy często i skwapliwie przylepiali mu przeróżne etykietki, początkowo łącząc go z ruchem nowofalowym, potem z new romantic, a wreszcie nazywając pogardliwie kolejnym dinozaurem rocka a la Genesis czy Pink Floyd. Jim Kerr, wokalista i lider Simple Minds, tak skomentował kiedyś podobne opinie: Będziemy grać dla tylu ludzi, ilu chce nas słuchać. Z roku na rok przychodzą coraz większe tłumy. Rzecz jednak nie w tym, na jak wielkim stadionie się gra, ale w tym, JAK się gra.

Kerr pochodzi z robotniczej rodziny z Glasgow. Od najmłodszych lat interesował się muzyką rockową i teatrem. Jego fascynacje podzielał kolega z sąsiedztwa, o rok młodszy Charles Burchill. Gdy w 1973 roku poznali Jeszcze jednego entuzjastę rocka, Briana McGee, narodził się pomysł założenia zespołu. Chłopcy, którzy wciąż jeszcze chodzili do szkoły, zaczęli uczyć się gry na różnych instrumentach, namiętnie wsłuchiwać się w wydawane wtedy płyty i kopiować swoich idoli. Legenda głosi, iż jedną z pierwszych inspiracji naszych trzech bohaterów był niezwykły album grupy Genesis, "The Lamb Lies Down On Broadway".

W 1976 roku Kerr, Burchill, McGee mogli wreszcie zrealizować swój plan. Punk rock dał szansę praktycznie wszystkim, wtedy narodził się zespół JOHNNY AND THE SELF ABUSERS, w którym niebawem grało aż... siedmiu muzyków. Chociaż już w 1977 roku młoda formacja z Glasgow zdołała nagrać pierwszy singel "Saints And Sinners", rozpadła się prawie natychmiast. Na placu boju pozostali znów Kerr, Burchill i McGee. Zafascynowani twórczością Davida Bowiego, z tekstu jego piosenki Jean Genie wzięli nową nazwę Simple Minds. Wybrali ją, aby odciąć się od wszystkiego, co działo się wówczas na rockowej scenie. Kerr: Co drugi zespół nazywał się Eddie And The Hod Rods, Siouxsie And The Banshees albo The Clash czy The Jam. Każdy miał też własny program polityczny. Mieszkając z dala od Londynu, mieliśmy dystans do tych bredni. Być może jesteśmy prężni, ale chcemy, żeby ludzie słuchali NAS i zainteresowali się NASZĄ muzyką. Taka nazwa może sugerować coś naiwngo, głupiego, wręcz kretyńskiego - i o to właśnie chodzi! Ludzie powiedzą: Jak możecie tak się nazywać, skoro wasza muzyka jest tak złożona i skomplikowana, l to ich zaintryguje.

Nowy rok 1977 trzej zapaleńcy z Glasgow powitali już jako SIMPLE MINDS. Kilka miesięcy później ustalił się skład, który zrealizował pięć pierwszych albumów: Jim Kerr (śpiew), Charles Burchill (gitara), Brian McGee (perkusja), Michael MacNeill (instrumenty klawiszowe) i Derek Forbes (gitara basowa). Pierwsza taśma demo nie wzbudziła zainteresowania żadnej wytwórni, koncerty klubowe cieszyły się jednak sporym powodzeniem. Na jeden z nich trafił niejaki Brian Hogg, wydawca miejscowego fanzinu. Zafascynowany muzyką Simple Minds, zarazi) swoim entuzjazmem Bruce'a Findlaya, kierownika sklepu z płytami i szefa małej firmy Zoom Records, działającej w ramach koncernu Arista. W sierpniu doszło do spisania kontraktu, zaś w styczniu 1979 roku grupa mogła już przystąpić do nagrywania swojego pierwszego albumu:

LIFE IN A DAY
(Someone; Life In A Day; Sad Affair; All For You; Pleasantly disturbed; No Cure; Chelsea Girl; Wasteland; Destiny; Murder Story).

Ukazał się on w lipcu 1979 roku. Pojawiły się też dwa wykrojone z niego single: "Live In a Day" i "Chelsea Girl". Recenzje były przychylne, chociaż niektórzy krytycy zauważyli spore podobieństwo Simple Minds do wydanych rok wcześniej albumów Magazine "Real Life" i Ultravox "Systems Of Romance". Zarzucono grupie naśladownictwo, ale prawda była trochę inna. Zespoły Magazine i - z początku - Ultravox czerpały z tych samych źródeł, co Simple Minds: z dorobku Davida Bowiego i Roxy Music, a także Cockney Rebel - wykonawców, którzy w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych wyznaczyli nowe kierunki rozwoju w brytyjskim rocku.

"Life In A Day" to debiut pod każdym względem udany i obiecujący. Zauważyli to nawet szefowie Aristy, którzy zaproponowali grupie lepsze warunki finansowe i staranniej przygotowali akcją promocyjną. Jednakże Kerr i jego koledzy byli nie do końca zadowoleni z płyty i natychmiast powrócili wraz z producentem Johnem Leckiem do studia. W sierpniu 1979 roku rozpoczęli pracę nad nowymi kompozycjami; szukali wówczas własnego brzmienia, własnych rozwiązań i własnego oblicza. Z tego też powodu, aby nie sugerować się niczyimi uwagami, nie wykonali ani jednego nowego utworu publicznie, zanim w październiku płyta nie trafiła do sklepów. Otrzymała niesamowity tytuł:

REAL TO REAL CACOPHONY
(Real To Real; Naked Eye; Citizen; Carnival; Factory; Cacophony; Veldt; Premonition; Changeling; Film Theme; Cal-ling Your Name; Scar).

Nowa muzyka Simple Minds przyprawiła szefów Aristy o ból głowy. Przeraziła ich nieefektowna okładka: ciemnoniebieska, z małym napisem u góry. W nowym repertuarze zabrakło przebojowych piosenek, zniknęły też rozbudowane kompozycje w stylu Pleasantly Disturbed. Zbiór "Real To Real Cacophony", niewątpliwie interesujący, a miejscami fascynujący, brzmiał mniej obiecująco niż "Life In A Day". Trudno powiedzieć, czy grupie udało się znaleźć własny styl. l tym razem wpływy innych artystów byty wyraźne: przede wszystkim Kraftwerk ("Real To Real" przypomina "Radio Activity"), a także "Tubeway Army" Gary'ego Numana. Raziły słuchaczy fragmenty nie pasujące charakterem do całości, epatujące niezrozumiałą awangardowością: Cacophony i Veldt. Wybrany na singel utwór Changeling nie odniósł większego sukcesu. Z perspektywy czasu należy stwierdzić, że pośpieszna realizacja "Real To Real Cacophony" zespołowi zaszkodziła... Chociaż, również z perspektywy czasu, można niektórych utworów z płyty bronić.

Wiosną 1980 roku członkowie Simple Minds po raz trzeci znaleźli się w studiu. Znowu towarzyszył im John Leckie. Wynikiem był album

EMPIRES AND DANCE
(l Travel; Today I Died Again, Celebrate; This Fear Of Gods; Capital City; Constantinople Line; Twist-Run-Repulsion; Thirty Frames A Second; Kant-Kino; Room)

uważany za przełomowy w historii grupy. Wypełniła go muzyka bardzo dojrzała i wbrew temu, co pisała prasa, najbardziej oryginalna! Krytycy zauważyli przede wszystkim spore podobieństwo do... Joy Division. Nie bez racji. Gdy członkowie Simple Minds rozpoczynali pracę nad longplayem, w Manchesterze zmarł śmiercią samobójczą Ian Curtis. Niewykluczone, że jego duch był gdzieś w pobliżu, gdy Kerr i spółka nagrywali Today l Died Again czy This Fear Of Gods. Jednakże utwory te nie były naśladownictwami repertuaru Joy Division i emanował z nich jedynie ten sam ponury nastrój, coś jakby powiew śmierci... Natomiast reszta albumu zawierała kompozycje noszące znamiona nowego, interesującego stylu. Wyróżniały się zwłaszcza taneczny przebój I Travel (pamiętajmy, że Visage i zreformowany Ultravox dopiero wtedy debiutowali) oraz nagranie Capital City. Gdy niebawem zadebiutowała podobnie grająca formacja Silent Running, wszyscy porównywali ją już do Simple Minds. Niestety, album "Empires And Dance" nie przyniósł zespołowi zasłużonych zaszczytów, między innymi z powodu zmiany polityki firmy Arista, unikającej inwestowania w reklamę. Bruce Findlay, menażer Simple Minds, wynegocjował więc nowy kontrakt - z Virgin. Zanim jednak w 1981 roku doszło do zmiany wydawcy, nagrania grupy zafascynowały Petera Gabriela. Zaprosił ją do udziału w europejskim tournee, podczas którego po raz pierwszy wykonywał swój sztandarowy dziś utwór Biko...

Producentem nagrań, Simple Minds został wtedy inny artysta związany z Virgin, Steve Hillage (były gitarzysta Gong, od potowy lat siedemdziesiątych występujący solo).

Zarejestrowano wiele utworów, z których muzycy byli zadowoleni. Firma nie była jednak zainteresowana wydaniem dwupłytowego albumu, doszło więc do ciekawego kompromisu: zestaw

SONS AND FASCINATION
(In Trance As Mission; Sweat In Bullet; 70 Cities As Love Brings The Fall: Boys From Brazil; Love Song; This Earth That You Walk Upon; Sons And Fascination; Seeing Out The Angel)

ukazał się z darmowym dodatkiem

SISTER FEELINGS CALL

(Theme From Great Cities, The American: 20th Century Promised Land; Wonderful In Young Life; League Of Nations; Careful In Career; So-und In 70 Cities).

Obecnie firma wydaje obydwie płyty oddzielnie w różnych okładkach, z tym że wersja kompaktowa "Sons And Fascination" zawiera niemal wszystkie utwory z "Sister Feelings Call" oprócz League Of Nations i Sound In 70 Cities.

Obydwie płyty zawierały muzykę jeszcze ciekawszą i barwniej opracowaną niż doskonały album "Empires And Dance" Zespół zrezygnował z ciężkiego, przytłaczającego, ponurego brzmienia. Ponownie doszły do głosu syntezatory, wprowadzone co prawda oszczędniej niż na "Real To Real Cacophony", ale tworzące właściwy podkład w każdej kompozycji. Wbrew temu, co głosili złośliwi krytycy, porównujący Simple Minds do innych modnych wówczas wykonawców nagrywających dla Virgin (jak The Human League czy John Foxx), płyty "Sons And Fascination" i "Sister Feelings Call" były następnym krokiem kwintetu na własnej ścieżce poszukiwań muzycznych. Na obydwu zwracały uwagą dziwaczne, niejasne teksty Kerra, który nazywał je kolażami. Mówił: Nie tworzę piosenek, pisząc wers za wersem. Układam je z fragmentów pochodzących z różnych okresów. Rzecz jasna, teksty są bardzo ważne, ale nie obrażę się, jeśli ktoś nie będzie zwracał na nie uwagi. Każde słowo, każdy wers, to inny obrazek, a liczy się atmosfera całości.

Pozytywne przyjęcie obydwu płyt zmobilizowało zespół do pracy. W podróż koncertową wyruszył on jednak w zmienionym składzie: za perkusją zasiadł Kenny Hyslop. Brian McGee odszedł zaraz po sesji nagraniowej z Hillage'em. Powodem była niechęć do podróży po świecie i koncertowania. Później McGee założył własną grupę Endgames.

Tymczasem zespół Simple Minds, już w składzie z Hyslopem, nagrał w styczniu 1982 roku utwór Promised You A Miracle, który stał się wielkim przebojem. Podczas pracy nad następnym albumem dwukrotnie dochodziło do zmiany perkusisty: najpierw Mikę Ogletree zastąpił Kenny'ego Hyslopa, a w końcu za bębnami usiadł czarnoskóry Mel Gaynor. Album

NEW GOLD DREAM (81-82-83-84)
(Someone Somewhere In Summertime; Colours Fly and Catherine Wheel; Promised You A Miracle; Big Sleep; Somebody Up There Likes Me; New Gold Dream; Glittering Prize; Hunter And The Hunted; King Is White And In The Crowd)

powstawał w wyjątkowo dobrej atmosferze. Jim Kerr wspomina, jak o drugiej nad ranem obudził menażera Bruce'a Findlaya, aby z entuzjazmem w głosie donieść mu, iż Simple Minds przeszli samych siebie. Większość twórców rockowych uważa najnowszą płytę w swoim dorobku za najlepszą, ale w tym wypadku Kerr miał rację. Potwierdzili to krytycy i fani - album "New Gold Dream" był przez następne siedem lat uważany za największe osiągnięcie artystyczne grupy. Muzycy zdawali sobie sprawę z jego rangi, a ponieważ zależało im na utrzymaniu poziomu, na jaki się wznieśli, w ciągu następnych siedmiu lat pracowali wolniej niż dawniej i wydali tylko trzy nowe płyty. Muzyka z "New Gold Dream" fascynowała słuchaczy atmosferą niepokoju. Było w niej coś przykuwającego uwagę, choć nieuchwytnego... Znaczący wkład artystyczny w powstanie płyty miał producent Peter Walsh, który dostrzegł i uwypuklił w kompozycjach Simple Minds wszystkie ich walory. Kto wie, czy Sons And Fascination i Sister Feelings Call nie byłyby równie doskonałe, gdyby za konsoletą czuwał wtedy Walsh, a nie Hillage. Album dotarł do trzeciej pozycji na listach bestsellerów. Sukces był oczywisty. Z małej szkockiej formacji, lekceważonej przez wszystkich, grupa przeobraziła się nagle w zjawisko honorowane na pierwszych stronach czasopism muzycznych. Niektórzy krytycy zaliczyli ją wtedy do grona nowych romantyków, postępujących śladem Steve'a Strange'a. Kerr przyjął tę opinię bez entuzjazmu, co - być może - wpłynęło na wyraźną zmianę stylu Simple Minds na siódmej płycie:

SPARKLE IN THE RAIN
(Up On The Catwalk; Book' Of Brilliant Things; Speed Your Love To Me; Waterfront; East At Easter; Street Hassle; White Hot Day; C Moon Cry Like A Baby; The Kick Inside Of Me; Shake Off The Ghosts).

Ukazała się pod koniec lutego 1984 roku (poprzedziły ją dwa single: "Waterfront" i Speed Your Love To Me). Producentem był Steve Lillywhite, odpowiedzialny m.in. za pierwsze albumy U2. Uczynił on brzmienie Grupy bardziej agresywnym, rockowym. Chwilami wydawało się, że powróciły czasy "Empires And Dance", ale dawne "ciężkie" i "duszne" utwory były jednak subtelniejsze i bardziej nastrojowe. Teraz wszystko zlewało się niekiedy w męczącą kakofonię - jednak fani sprawili, że płyta dotarta do pierwszego miejsca na brytyjskiej liście! W programie wyróżniały się trzy utwory, spokojniejszy East At Easter, rozpoczynający się jak Roadhouse Blues The Doors, Waterfront oraz interesujące opracowanie Street Hassle Lou Reeda.

Rok 1984 był dobry nie tylko dla całego zespołu, ale także dla lidera (Kerr poznał wówczas wokalistkę The Pretenders, Chrissie Hynde i w maju wstąpił z nią w związek małżeński). W listopadzie zaproponowano muzykom nagranie kompozycji Keitha Forseya Don't You Forget About Me do filmu "The Breakfast Club", który wiosną 1985 roku odniósł wielki sukces w Ameryce. Tym samym utwór znalazł się na szczycie amerykańskich list, dokonując cudu, o który Simple Minds walczyli od lat - zawojowania Ameryki.

Wiosną 1985 roku w niejasnych okolicznościach z zespołem rozstał się Derek Forbes. Jego miejsce zajął znany basista sesyjny, John Giblin. W tym składzie i przy pomocy amerykańskich producentów Jimmy'ego lovine'a i Boba Clearmountaina przygotowano album

ONCE UPON A TIME
(Once Upon A Time, Ali The Things She Said; Ghost Dancing, Alive And Kicking; Oh Jungleland; I Wish You Were Here; Sanctify Yourself; Come A Long Way).

Zaskoczeniem dla fanów był brak na nim przeboju Don't You Forget About Me, ale zespół, mimo sukcesu, nie czuł się związany z tym utworem i nie chciał mieszać go z własnymi. Płyta "Once Upon A Time", mimo amerykańskiej produkcji, bardzo przypominała "New Gold Dream" - zwłaszcza pod względem atmosfery i brzmienia. Mając za sobą niemalże hardrockowy album "Sparkle In The Rain", Kerr powrócił z kolegami do syntezatorowych brzmień na tle jednostajnych podkładów rytmicznych. Nowością był m.in. udział czarnoskórej wokalistki Robin Clark, śpiewającej z Jimem w duecie kompozycję All The Things She Said - zainspirowaną... wywiadem z Danutą Wałęsową z okresu, gdy Lech Wałęsa był internowany.

Zanim w październiku 1985 roku płyta trafiła na rynek, zespół wystąpił na wielkim koncercie Live Aid. Jim Kerr aktywnie uczestniczył w tym okresie w pracach Amnesty International, a więc dochody ze sprzedaży singla Ghostdancing zostały w całości przeznaczone na ten ruch (podobnie jak zyski z występu na Wembley Arena w marcu 1986 roku).

Latem 1987 roku Simple Minds zrobili fanom prezent wydając dwupłytowy zbiór nagrań z trasy koncertowej promującej "Once Upon A Time":

LIVE IN THE CITY OF LIGHT
(Ghostdancing; Big Sleep; Waterfront; Promised You A Miracle; Someone Somewhere In Summertime; Oh Jungleland, Alive And Kicking, Don't You Forget About Me; Once Upon A Time; Book Of Brilliant Things; East At Easter; Sanctify Yourself; Love Song; New Gold Dream).

Był to jeden z najlepszych albumów koncertowych wydanych w latach osiemdziesiątych. Można go uznać za doskonałe podsumowanie dziesięciolecia działalności artystycznej Jima Kerra i Charlesa Burchilla (pozostali muzycy dołączyli później). Na trasie wspomagały grupę dwie kobiety: wokalistka Robin Clark i skrzypaczka Lisa Germano.

Coraz bardziej zaangażowany w działalność Amnesty International i związane z tym charytatywne koncerty Simple Minds, Jim Kerr zniszczył własne małżeństwo: plotki na ten temat rozchodziły się już w 1988 roku, a oficjalnie potwierdzone zostały wiosną 1989. W tym czasie gotowy był już kolejny, jak się miało potem okazać, najdoskonalszy album w historii grupy -

STREET FIGHTING YEARS
(Street Fighting Years; Soul Crying Out; Wall Of Love; This Is Your Land; Take A Step Back; Kick It In; Let It All Come Down; Mandela Day; Belfast Child; Biko; When Spirits Rise).

Przyniósł muzykę tak piękną i delikatną, że wprost nie sposób postawić go obok jakiejkolwiek płyty, zrealizowanej przez Simple Minds wcześniej. Praca nad nim trwała przez ponad trzy lata. W repertuarze znalazły się takie perły, jak kompozycja Gabriela Biko, którą Jim Kerr miał zaszczyt wykonać w duecie z twórcą latem 1988 roku na koncercie z okazji siedemdziesiątych urodzin Nelsona Mandeli lub ludowa ballada Belfast Child z tekstem Kerra, dedykowana m.in. zamordowanemu przyjacielowi. Wprost trudno uwierzyć, że znany ze swoich ekstrawagancji producent Trevor Horn przyczynił się do stworzenia działa tak subtelnego i wzruszającego. Być może stało się tak dzięki obecności za konsoletą drugiego producenta, Stephena Lipsona.

Niektórzy krytycy próbowali porównywać "Street Fighting Years" do "Joshua Tree" U2, jednak tak naprawdę obie płyty mają tylko jedną cechę wspólną: są ukoronowaniem działalności obydwu grup. "Street Fighting Years" był albumem o zdecydowanie politycznej wymowie, ukazującym wszelkie przejawy niesprawiedliwości na świecie i dedykowanym ofiarom terroru. Był też swoistą obietnicą wolności dla uciśnionych...

Grupę wspomagali w studiu Lisa Germano na skrzypcach oraz Stewart Copeland (znany z Police) i Manu Katche na instrumentach perkusyjnych. Nowym basistą został wówczas Malcolm Foster, zaś wkrótce po promującym album tournee rozstał się z kolegami Michael MacNeill. Była to chyba największa i najistotniejsza strata personalna w całej historii zespołu. Michaela można po raz ostatni podziwiać w wydanej wiosną 1990 roku videokasecie "Verona", nakręconej podczas włoskich występów Simple Minds.

Przygotowując dziesiątą płytę, zespół nie zaryzykował zmiany stylu. Wiosną 1991 roku wydał album bliźniaczo podobny do Street Fighting Years, ale - niestety - o wiele gorszy:

REAL LIFE
(Rea/ Life; See The Lights; Let There Be Love; Woman, Stand By Love; Let The Children Speak; African Skies; Ghostrider; Banging On The Door; Travelling Man; Rivers Of Ice; When Two Worlds Collide).

Był on chyba zamierzony jako całość tematyczna, co sugerują utwory Real Life i When Two Worlds Collide. Jednakże najlepsze fragmenty stanowią gorsze warianty pomysłów znanych ze "Street Fighting Years" (Real Life, Let There Be Love, African Skies), w innych grupa przypomina brzmienia a la "Once Upon A Time". l tak dwaj założyciele Simple Minds - Jim Kerr i Charles Burchill - ostali się jako jedyni z oryginalnego składu. Trzecim muzykiem działającym w grupie dłużej jest Mel Gaynor. Ich trzech figuruje na tylnej stronie okładki "Real Life". Wewnątrz: spora lista gości. A wszystko sprawia smutne wrażenie wymęczonej superprodukcji, której nie sprzyjała żadna muza...

Nie, Simple Minds na pewno nie są dinozaurami, sprawdzającymi stan kont i organizującymi spektakularne koncerty dla ukontentowania swoich ego. Są artystami, którzy ciężką pracą i eksperymentami osiągnęli coś, co szkoda byłoby teraz utracić. Są jedną z najlepszych brytyjskich grup ostatnich lat, na koncerty przyciągają tłumy wielbicieli i oferują im szczerą i niewydumaną muzykę. Oby zawsze tak było. l oby Jim Kerr, przygotowując jedenasty album, zauważył też, że nie ważne tylko JAK się gra, ważne też - CO.

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 9/1991

Powrót