CZARNY KSZTAŁT O OGNISTYCH OCZACH

Long ago I wandered through my mind...

Kiedyś, kiedyś, dawno temu, chyba w grudniu 1971 roku, usłyszałem Paranoid - i od tamtej chwili stałem się niewolnikiem rocka. Black Sabbath od początku zajmował szczególne miejsce w panteonie moich faworytów; był symbolem tajemniczości, mroku, grozy i rozkosznego dreszczu blużnierstwa. Niewiele wówczas rozumiałem z tekstów, ale te czarne stroje, długie włosy (zakazane przez szkołę) i krucyfiksy na szyjach stanowiły idealne antidotum na szkółkę niedzielną, do której ciągała mnie na siłę babcia. Ale o tym już kiedyś pisałem. Nie będę się więc powtarzał. Dodam tylko: żeby zobaczyć wówczas koncert Black Sabbath, sprzedałbym duszę diabłu.

In a land of fairytales and stories...

Tytuły utworów były istnym narkotykiem dla spragnionej sensacji wyobrażni. Elektryczny pogrzeb! Sałatka ze szczurów! Czarny sabat! Dzieci grobu! Stalowy człowiek! Ramię zagłady! I tak dalej. Wykrzykniki umieściłem celowo. W komiksach oznaczają one gwałtowne olśnienie, zastrzyk adrenaliny, wybuch gniewu lub namiętności. Słowem: coś, co uderza nagle. O tych niestworzonych rzeczach złowieszczo zawodził TEN GŁOS. I karmił wyobrażnię.

Life was born of fairytales and daydreams...

Jesienią 1972 roku udało mi sie zdobyć album "Paranoid" (przesłała go znajoma ojca z Meksyku, płyta miała więc inną okładkę i tytuł "Paranoico") oraz nagrać z trójki Black Sabbath Vol.4, wówczas nowość. Kropka nad "I" została postawiona. Blac Sabbath znalazł się na czele mojej Trójcy Świętej, której pozostałymi członkami byli Deep Purple i Uriah Heep. Głos Ozzy'ego i ciężka gitara Iommiego prowadziły mnie przez życie. I o mało nie kosztowały mnie tej najwyższej ceny: wiosną 1974 roku, "słuchając" Killing Yourself To Live, wykonałem szaleńczą pantonimę i przeturlawszy się po podłodze, wbiłem pod szafę, która prawie na mnie runęła.

Please I beg you tell me in the name of hell - who are you?

Potem zacząłem się uczyć się angielskiego, rozumieć teksty piosenek, analizować ich znaczenie. I wciąż słuchając Black Sabbath, nabierałem zdrowego dystansu do dziecięco - młodzieńczych fascynacji. Dystans jednak nie wyklucza rozkoszy. Można nie wierzyć w wampiry, ale bać się na horrorach.

Innocence was just another word...

Gdy Ozzy odszedł w 1980 roku, sen się skończył. Mimo że próbowałem z całego serca przekonać się do Black Sabbath z innymi wokalistami, czar prysnął. I nadzieja również. Nadzieja, że TEN GŁOS I TA GITARA zagrają jeszcze kiedyś na strunach mojej duszy.

Nie, nie powiem, że czekałem na katowicki koncert. Nie czekałem, bo nie śnił mi się nawet w najdzikszych fantazjach.

Wykrzyknik pojawił się nad moją głową dokładnie w końcu listopada zeszłego roku, kiedy jacek Leśniewski oznajmił, że jedzie do Brimingham na koncert Black Sabbath w starym składzie. Niewiele brakowało, a też bym pojechał. Jestem już jednak prawie czterdziestolatkiem, trochę zmęczonym i spragnionym wygody. Poza tym żyjemy w innych czasach ( bardziej czarnych - dosłownie i w przenośni - idealnych dla Black Sabbath ); wierzyłem więc, że może oni przyjadą do mnie. I nie omyliłem się. Tak, od tamtej chwili czekałem. Ale nie wierzyłem, że doczekam się czegoś takiego. Wiele ostatnio było koncertów marzeń. Wiele było wzruszeń. Jednak - z pewnym zażenowaniem przyznaje - za każdym razem przypominalo mi to trochę rysunek Andrzeja Mleczki i parę staruszków w wannie: Nasze kąpiele w szampanie nie mają już dawnego uroku. To tak, jakby po latach skonsumować młodzieńczą namiętność do osiemnastoletniej wówczas, a obecnie czterdziestoletniej koleżanki. Czegoś już nie było. We mnie. A może też w moich bohaterach? Analizując przed rokiem przez lornetkę twarze Lake'a i Emersona, nie mogłem się na przykład oprzeć wrażeniu, że wspólne granie jest dla nich jedzeniem martwej żaby. Was it illusion? Przyjechałem do Spodka o 20.45. Wszedłem do srodka. Usiadłem. Zgaslo światło i zabrzmiała TA GITARA . I TEN GŁOS zaczął: Generals gathered in their masses... Ryknęliśmy zgodnie: just like witches at black masses! I tak już było przez 90 minut. Szczuplutki, strojny w czarny dres i z na czarno umalowanymi powiekami Ozzy wprost szalał. I nie miałem żadnej wątpliwości, że bawiła go każda sekunda na scenie. A to wsadził wiadro wody na głowę. A to złapał Iommiego za... (w filmie Jabberwocky nazywa się to chrześcijańskim pocałunkiem). A to pokazał mu goły tyłek. Znalazłszy na scenie tenisówkę zawołał: To Znak! - cytując pythonowski Żywot Briana. Przez cały czas ryczał do publiczności: I want you to go fucking crazy!!!

Cóż... Tuż koło mnie siedział redaktor Królikowski z 9-letnią córką, dalej żona Jacka Leśniewskiego, dalej redaktor Weiss. Nie wypadało zanurkować w tłum, podrzeć na sobie ubrania, albo zerwać się i zacząć tańczyć jak Święty Wit. Coś mnie jednak roznosiło od środka tak, jakby czas się cofnął i jakbym słuchał Black Sabbath w 1973 roku. A przy Spiral Architect prawie sie rozryczałem. Zresztą, łzy cisnęły się do oczy także przy Black Sabbath - jednym z tych utworów, które zawsze wywoływać będą horrorystyczne emocje.

Satanizm? Skądże! Już w Trójce powiedziałem przed laty, że nie wiem, ile razy trzeba się walnąć Biblią w łeb, żeby nazwać Black Sabbath zespołem satanistycznym. Nazwa grupy pochodzi od starego horroru, a wszelkie diabelskie elementy w tekstach są jedynie przyprawą. Większość ówczesnych tekstów Black Sabbath jest przestrogą przed nuklearną zagładą (Electric Funeral, Children Of The Grave) lub narkotykami (Hand Of Doom, Snowblind). Zaś sam Mistrz Ozzy wielokrotnie zwracał się do spodkowej publiczności: God bless you! Gdzie tu satanizm, panowie w czerni oszczerniałych mózgach?

Wiem, że choć Spodek pękał w szwach, a na każdej twarzy widziałem radość, uśmiech i ekstazę: z pewnością znajdą się smutni malkontenci i znowu napiszą coś o podtatusiałych, opuchniętych zgredach i nostalgicznej czterdziestoletniej publiczności. Znowu padną słowa o "sztucznie wykreowanej popularności", za co opluje się radośnie kilku zasłużonych radiowych prezenterów. Smutne, że pewne redakcje pozwalają wypisywać takie rzeczy różnej maści bublom, którym (wyobrażni) nie staje i tryskają wprost zawiścią do starej gwardii, że jeszcze może. Zresztą, co to za "stara" gwardia? Pozazdrościc energii Ozzy'emu, który był w Katowicach szczuplejszy niż w 1970 roku w Paryżu (po powrocie przypomniałem go sobie z tamtych czasów z kasety wideo). A większość wypełniającej Spodek publiczności stanowiła młodzież. Krytykujcie dalej, koledzy redaktorzy o mózgach przesiąkniętych techno-rapem.

The world will still be turning when you're gone.

TOMASZ BEKSIŃSKI

PS: Utworu Wheels Of Confusion nie było, ale ponieważ gra mi w duszy od 25 lat, na jego kanwie napisałem ten tekst.

Tylko Rock 8/1998

Powrót