FIELDS OF THE NEPHILIM - ELIZJUM UTRACONE?

Nephilim to ja! - oświadczył brytyjskiej prasie wokalista Fields Of The Nephilim, Carl McCoy.

Bezpardonowo wyrzucił wszystkich czterech kolegów i zadeklarował utworzenie nowej grupy pod starą nazwą. Coś podobnego wydarzyło się już w 1985 roku, kiedy to niejaki Eldritch pozbył się kolegów i rozpoczął z nimi walkę o utrzymanie prawa do nazwy. Jak widać, dość łatwo jest zostać Eldritchem... Ale nie tylko Eldritchem. Uważny czytelnik, zainteresowany drukowaną w tym numerze naszego pisma historią Pink Floyd, dostrzeże tu pewne analogie do stwierdzenia Rogera Watersa: Pink Floyd to ja. Nie myślę tej analogii komentować.

W pierwszej chwili wiadomość o rozłamie w szeregach jednej z moich ulubionych grup powaliła mnie na ziemię, gdzie pozostałem w bezładnej pozycji przez kilka długich minut. Potem, podpierając się ściany, odzyskałem równowagę i wróciwszy do wertykalnej postawy, zacząłem myśleć. Rozważyłem wszystkie za i przeciw, wspomniałem koleje losu Siostrzyczek Miłosierdzia, Pink Floyd czy... Marillion. I nadrabiając miną powiedziałem: nic to, będziemy mieć dwa zespoły, a skoro głos w Nephilim będzie ten sam... to nie ma się czego bać. Ale przyznaję się bez bicia: trochę się boję.

Ewentualności jest kilka. Najlepsza: McCoy rzeczywiście złamał pierwsze prawo miłosierdzia, które głosi: Nie będziesz miał Eldritchów innych przede mną i zrobił to samo co Jego Kocia Wysokość. Uwierzył w siebie na tyle, że postanowił wziąć na siebie całą odpowiedzialność za przyszłe losy zespołu. Jeśli tak jest w istocie, Fields Of The Nephilim II dostarczać nam będzie równie nieziemskiej muzyki co Fields Of The Nephilim I. Ewentualność najgorsza: syndrom Marillion - a wówczas lepiej nie myśleć. Nawet jeśli GŁOS będzie ten sam.

Tymczasem gitarzysta Pete Yates, gitarzysta Paul Wright, basista Tony Pettitt i perkusista Nod Wright zaangażowali wokalistę Alana Delaneya i z jego pomocą kompletują materiał na własny album. Jak na razie, nie wymyślili jeszcze nazwy, pod która płyta się ukaże. Yates: Od kilku miesięcy opracowujemy wersje demo, mamy już gotową prawie połowę albumu. Pod względem muzycznym nie będzie to nic innego - wciąż to samo potężne brzmienie, wciąż ten sam ponury nastrój... Carl zabrał ze sobą co najwyżej wszystkie te gotyckie naleciałości.

McCoy już od dwóch lat nie był usatysfakcjonowany współpracą z kolegami. Animozje pojawiły się podczas nagrywania singla "Psychonaut", zaś do otwartego konfliktu doszło podczas realizacji wspaniałej płyty "Elizium". Wokalista oficjalnie opuścił grupę już latem 1991, chociaż fakt ten trzymano we względnej tajemnicy, gdyż nikt nie przypuszczał, jak dalej rozwiną się wydarzenia. Jeśli o mnie chodzi, ja jestem wszystkim co kryje się pod nazwą Fields Of The Nephilim i mam prawo z niej korzystać, nawet jeśli innym się to nie podoba - powiedział McCoy reporterowi tygodnika "Melody Maker".

Obecnie przygotowuje nowy materiał i rozgląda się za muzykami. A my nerwowo przesłuchujemy "Dawnrazor", "The Nephilim" i "Elizium", na deser aplikujemy sobie koncertowy album "Earth Inferno", ocieramy łzy radując oczy wideokasetą "Morphic Fields" z najlepszymi teledyskami wszechczasów i wzruszamy się przeglądając koncertowe wideokasety "Forever Remain" i "Visionary Heads". Chciałoby się powiedzieć: cholera jasna, nie mogli jeszcze poczekać z tym kilka miesięcy, przyjechać do Polski i zagrać dla nas choć raz?

Może jeszcze przyjadą - choć już nie w tym składzie. Oby tylko nigdy nie opuścili Elizjum!

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 1/1992

Powrót