Zdania są podzielone. Jedni biją pokłony i zapalają świece, inni szydzą
i twierdzą, że mamy do czynienia ze zwykłym
oszustwem. Prawda leży jak zwykłe pośrodku, ale, czegokolwiek byśmy nie
czuli słuchając muzyki Dead Can Dance, jedno musimy stwierdzić: na
rockowej scenie jest to niepowtarzalny ewenement.
Gdy w 1984 roku kilku Australijczyków dostarczyło swoje nagrania do biura pana Ivo,
nikt nie przeczuwał, co z tego wyniknie. Czasami surowa, czasami
niepokojąco nieziemska muzyka i odrobinę niesamowity głos Lisy Gerrard
zafascynowały jednak wszystkich, poczynając od szefa 4AD, który podpisał z
grupą kontrakt. Pierwsza płyta nie wróżyła jeszcze zbyt wiele
zaskakujących niespodzianek, ale z perspektywy lat brzmi o wiele ciekawiej
od całej produkcji celebrowanego wszędzie Cocteau Twins. A potem...
zaczęła się zapierająca dech w piersiach podróż ku niebiosom. Za sprawą
Lisy Gerrard i Brendana Perry trafiliśmy do raju ("Within The Realm Of A
Dying Sun", 1987), a potem łagodnie spłynęliśmy na ziemię, odkrywając ją z
zupełnie innej strony. "The Serpent's Egg" był w 1988 roku albumem trochę
rozczarowującym, ale wytyczającym nowe ścieżki rozwoju Dead Can Dance.
Była to udana próba przeniesienia rajskich klimatów na Ziemię. Próba
odnalezienia ich w naszym bezpośrednim sąsiedztwie. Była to podróż do
źródeł muzyki. Kamienia filozoficznego nie odkryto wprawdzie po raz drugi,
ale pozostawiono nam niedosyt i nadzieję... i teraz nadszedł czas, żeby
zawiedzione wtedy apetyty zaspokoić.
"Aion" jest produktem doskonałym - dwunastoczęściową suitą o zdecydowanie sakralnym charakterze.
Mamy tu zapożyczenia z muzyki cerkiewnej, prastare pieśni i tańce, jak
zwykle wzruszające popisy wokalne Lisy i przepiękne, działające na
wyobraźnię podkłady instrumentalne. To, co dodawało nam skrzydeł i
wyciskało łzy z oczu w 1987 roku, powróciło w bardziej kameralnej formie.
Niebiańskie krajobrazy zamknięte w klasztornych murach. Dosłownie czuć
zapach kadzidła i świec. Tym razem tylko stoimy twardo nogami na ziemi,
nie mogąc uwierzyć, że także tutaj można być tak blisko
Tajemnicy.
Można istnieć na rockowej scenie, nie mając nic
wspólnego z rockiem. Ale trzeba mieć do zaproponowania coś, wobec czego
wszelkie przyjęte dotąd kryteria są bezradne. Jak narazie - nie udało się
to nikomu - tylko "umarłym, którzy potrafią tańczyć".
(9)
TOMASZ BEKSIŃSKI
Magazyn Muzyczny
10/1990