Albumy solowe artystów związanych z popularnymi zespołami cieszą i niepokoją
zarazem. Zawsze ktoś rozpuści plotkę, że zespół się rozpadnie lub też
autor albumu odejdzie i zacznie działać na własny rachunek. Czasami faktycznie
tak bywa, najczęściej jednak chodzi po prostu o regenerację sił, wypoczynek,
trochę potrzebnej każdemu swobody artystycznej.
Zanim płyta Martina Gore'a ukazała się w sprzedaży, fani oblewali się
zimnym potem. Wydanie przez Depeche Mode longplaya koncertowego oraz solowe
plany Martina błyskawicznie zrodziły ponure podejrzenie, że zespół się
rozpadnie! Takie obawy potrafią narobić sporo zamieszania. Byliśmy więc
pełni najgorszych przeczuć - zupełnie niepotrzebnie. Ten solowy "album"
Martina trwa zaledwie 25 minut i składa się z sześciu cudzych utworów.
Już słyszę zgrzyt zębów. Już widzę ponure grymasy na twarzach zwolenników
talentu nadwornego kompozytora przebojów Depeche Mode. Ale dlaczego? Nadstawmy
uszu: muzyka w niczym nie odbiega od klimatu płyt grupy, utwory są nastrojowe,
smacznie zaaranżowane i zaśpiewane tym samym charakterystycznym ciepłym
głosem. Przede wszystkim radzę tej płytki posłuchać przeciwnikom Depeche
Mode, uparcie twierdzącym, że to grupa dyskotekowa.
Gdy przebrzmi muzyka, wniosek nasunie się sam. Martin Gore komponuje repertuar
DM od 1982 roku. To już siedem lat, pięć doskonałych albumów, sporo światowych
przebojów. Odpowiedzialność rośnie. Aby kolejna płyta nie była katastrofą,
potrzebny jest urlop. Co zatem należy zrobić? Przede wszystkim wydać zbiór
zarejestrowany na żywo, a także video-kasetę - aby fani wiedzieli, że
Depeche Mode żyje i ma się dobrze. Potem relaksująca zabawa w studio:
wziąć na warsztat cudze kompozycje i zrobić je po swojemu. Już przed laty
Manfred Mann udowodnił, że z obcych utworów łatwiej coś wykrzesać, niż
samemu tworzyć po 10 eposów rocznie. Możliwość nagrywania solowych płyt
sprawiła zaś, że np. Banks, Collins i Rutherford wciąż jeszcze nazywają
się Genesis. Martin Gore o tym pamięta. Pamięta też o swoich fanach. "Counterfeit"
jest doskonały, a wersja piosenki Tuxedomoon In A Manner of Speaking
jest już w mojej piątce najpiękniejszych nagrań tego roku. (9)
TOMASZ BEKSIŃSKI
Magazyn Muzyczny 11/1989