Pół żartem, pół serial

W ubiegłej dekaddce modne były wszelkie duety elektroniczne, starające się zdyskontować powodzenia pionierów w tej dziedzinie: Marca Almonda i Davida Balla - Soft Cell. Oni sami odnieśli sukces dopiero w 1981 roku, ale zabawiali się organizowaniem dziwacznych wieczorków poetycko-muzyczno-elektronicznych już wcześniej. W tym samym czasie debiutowali OMD i The Buggles, którzy na samym początku 1980 roku wydali swój słynny LP The Age of Plastic - pierwszy w pełni doskonały produkt spod znaku techno-pop.

Tworzący The Buggles Geoff Downes i Trevor Horn na co dzień fascynowali się rockiem progresywnym (dołączyli potem do Yes, a Downes do dziś działa w barwach supergrupy Asia), sami jednak realizowali przeboje (Horn jest dziś wziętym producentem). Gdy zapanowała moda na elektroniczny pop-rock, gdy Ultravox, Visage, Classix Nouveaux i Duran Duran zostali okrzyknięci twórcami nowego gatunku: new romantic, zaczęła się kolejna era w muzyce rockowej. Zamiast modnych w latach 70. wielkich zespołów tworzących wielką muzykę i organizujących wielkie spektakle, pojawili się soliści, duety lub małe zespoły wyposażone w skromny zestaw syntezatorów. Duety cieszyły się szczególną sympatią odbiorców, było ich też najwięcej (Yazoo, Blancmange, The Twins). Początkowo repertuar mnożących się w zastraszającym tempie artystów nosił w sobie znamiona oryginalności i rokował spore nadzieje na przyszłość. Z czasem jednak okazało się, że techno-pop jako taki był ślepym zaułkiem. Jedyną ucieczką stała się komercjalizacja i wprowadzenie do tej zdecydowanie europejskiej muzyki elementów amerykańskich, głównie soulowych. Już w połowie lat 80. można było śmiało powiedzieć, że czasy "romantyków rocka" bezpowrotnie minęły.

Z dyskotekowej, pseudo-intelektualnej, przesłodzonej i niemiłosiernie mdłej elektronicznej zupki na zepsutych kartoflach coraz trudniej dawało się wyłowić pływające tu i tam bardziej treściwe składniki. Czasem warto było jednak zamieszać w takim kotle: niekiedy na końcu warząchwi zadyndało coś jadalnego. W 1985 roku takim miłym odkryciem był duet Pet Shop Boys.

Neil Tennant zajmował się dziennikarstwem w pierwszej połowie lat 80. - skrytykował nawet bezlitośnie w "Smash Hits" świetny skądinąd przebój Depeche Mode Blasphemous Rumours. Razem z Chrisem Lowe przygotowywał w tym czasie materiał muzyczny, który zamierzał zrealizować pod szyldem własnej firmy: Pet Shop Boys. Wbrew "homo-niepewnym" skojarzeniom, nazwa ta określa raczej pracowników sklepu ze zwierzątkami i nie ma w sobie żadnych podtekstów - Pet Shop Boys to nie Erasure (fuj!). Jako dziennikarz rockowy, Tennant posiadał sporą wiedzę na temat muzyki, był osłuchany i w pełni świadom tego, czemu chciał się poświęcić. Doskonale orientując się w sytuacji na rynku, pragnął stworzyć inteligentną muzykę rozrywkową. Założenie takie może się wydać utopijnym paradoksem, jednak dorobek PSB potwierdza raczej słuszność koncepcji Tennanta. Wśród sprytnie sterowanych analfabetów i różnych napuszonych półgłówków nazywających siebie artystami lub też producentów-cwaniaków bezbłędnie manipulujących prawami rynku, Tennant i Lowe rzeczywiście śpiewają piosenki niebanalne i proste zarazem. Swoją działalność traktują pół żartem, pół serio. Udało im się przede wszystkim udowodnić, że pop może być dobry. Że są przeboje, których da się słuchać kilkakrotnie (lub kilkunastokrotnie) bez desperackiego wołania o wiadro. Że taneczny rytm to niekoniecznie wszystko. Że istnieje muzyka, którą porównać można do puszki dobrze schłodzonej coca coli w gorące popołudnie. Colę pijemy od lat i jakoś się nie nudzi... zaś pragnienie nie za bardzo da się ugasić koniakiem.

Przede wszystkim potrzebny jest talent. Takowy posiadał w latach 70. Jeff Lynne, lider Electric Light Orchestry - zespołu odpowiedzialnego za największą chyba ilość udanych przebojów tanecznych i nie tylko tanecznych w drugiej połowie tamtej dekady. To naprawdę sztuka stworzyć dobry przebój. Panowie Tennant i Lowe opanowali tę sztukę bezbłędnie. Oto lista singli, jakie nagrali: West End Girls, Opportunities, Love Comes Quickly, Suburbia, It's A Sin, What Have I Done To Deserve This, Rent, Always On My Mind (genialna przeróbka utworu śpiewanego niegdyś przez Presleya), Heart, Domino Dancing, Left To My Own Devices, So Hard... Każdy był wielkim przebojem, każdego można słuchać do dziś z taką samą przyjemnością. Jak na pięć lat to naprawdę BARDZO dużo. Dodajmy do tego trzy udane albumy (Please, Actually, Behaviour), dwie płyty z remiksami (Disco i Introspective) oraz album z muzyką skomponowaną dla Lizy Minelli i przez nią nagrany (Results). Prócz tego PSB podarowali utwór I'm Not Scared niejakiej Patsy Kensit (spory przebój 1988 r.), współpracowali z Dusty Springfield przy nagrywaniu jej ostatniego longplaya, a ostatnio kolaborują z interesującą formacją Electronic. Aż trudno uwierzyć własnym uszom, że wydany niedawno ich autorski LP Behaviour powstał wśród tylu innych zajęć - i jest taki dobry!

Mówi się nieustannie tu i tam, że Pet Shop Boys to "szmira i dyskoteka". Szczególnie pejoratywne zabarwienie ma słowo "dyskoteka" - wręcz synonim ostatecznego upadku na dno muzycznego występku. Zgoda, w dyskotekach przede wszystkim grasują nieślubne dzieci głównego muzykoburcy lat 80. - Dietera Bohlena (szkoda, że ostatnimi czasy nie praktykuje się palenia na stosie), ale sama taneczność nie stanowi minusu. Zatańczyć można nawet niektóre utwory Marillion, Sisters Of Mercy czy The Cult. Pet Shop Boys, tworząc hity, adresują je do wszystkich. Można je tańczyć, można ich słuchać, można ich po prostu używać dosłownie wszędzie. Stanowią dobrze wyważoną muzyczną tapetę dobrą na wszystko. A jeśli ktoś chce wsłuchać się w teksty, okazuje się, że chłopcy mają też poczucie humoru. Zaś teledyski zaskakują pomysłowością, a przede wszystkim humorem: najkapitalniejszym przykładem może tu być Heart z jakże wzruszającym wampirkiem.

Pet Shop Boys to przede wszystkim muzyka stricte rekreacyjna. Nie bójmy się rekreacji! Trudno być przez całe życie zatwardziałym wyznawcą ambitnego rocka czy jazzu. Trudno też dla zasady zamykać uszy na wszystko, co charakteryzuje się prostym rytmem i wpadającą w ucho melodyką. Taka postawa prowadzi do całkowitego zatarcia wrażliwości na zróżnicowane piękno. Nawet wytrawni znawcy win pijają czasami Seven-Up. Nawet prezydent, który musi na co dzień zachować powagę i dostojność, w bezpiecznym zaciszu miejsca wyłożonego kafelkami dobywa czasami wyimaginowanego colta i oddaje kilka wyimaginowanych strzałów - żeby rozładować stresy. Jemu nie wypada zachowywać się tak publicznie, lecz nam - wyznawcom rocka - wszystko wolno. Gdybym pracował jako rock and roll doctor, przepisywałbym płyty Pet Shop Boys wszystkim zblazowanym melomanom, gnuśnie czekającym pięć lat na kolejny LP Pink Floyd. Dobrej muzyki jest niewiele, szmiry aż za dużo. Jeśli w potopie straszliwej chały pojawia się nagle coś naprawdę dobrego, grzechem jest zamknąć na to uszy! PSB to zastrzyk świeżego powietrza, rozrywka na wysokim poziomie - ale tylko rozrywka i nic więcej. Nie należy do niej podchodzić poważnie (How Can You Expect To Be Taken Seriously? - to nawet tytuł jednej z ostatnich piosenek PSB). Wystarczy po prostu posłuchać.

TOMASZ BEKSIŃSKI

"Magazyn Muzyczny" nr 2 1991

Powrót