Shit przyszłości



Dałem się już poznać jako antykomputerowiec,a także przeciwnik "nowoczesnego grania" (czyli samplowania i żerowania na tematach dawno już wyeksploatowanych przez ich prawdziwych twórców) oraz rapu-rytmicznego bełkotu nie mającego nic wspólnego z muzyką. Najwyższy czas zatem ustosunkować się do rozwoju techniki i tak zwanego "postępu", oferującego nam coraz bardziej urozmaicone cacka za coraz większe pieniądze.Wszystko byłoby dobrze,gdyby owe przysłowiowe zegarki z wodotryskiem były też bardziej niezawodne. Niestety,jest inaczej.

Podobno Heraklit stwierdził przed wiekami, że wszystko na świecie zmienne jest-pantha rei. Miał chyba jednak na myśli przemijanie czasu, a nie maniakalne przetwarzanie całego świata w ramach mody i niczym nie umotywowanego(poza chęcią zarobku) pościgu za czymś "nowym". Bynajmniej nie neguję wynalazków! Jestem jednak zagorzałym antagonistą udziwniania urządzeń, które już dawno potwierdziły swoją skuteczność. Bowiem w efekcie otrzymujemy na przykład zegarek, który wskazuje ciśnienie atmosferyczne, podaje aktualny kurs walut, odbiera kilkanaście stacji telewizyjnych, służy za kalkulator i wykałaczkę, pracuje nawet w wodzie o głębokości 300 m, ale nie odmierza czasu.

Rozwinę ten temat na przykładzie zwykłej automatycznej sekretarki rejestrującej rozmowy telefoniczne. Ojciec kupił sobie taką gdzieś na początku lat osiemdziesiątych. Pracowała u niego przez ponad 10 wiosen, a potem przeszła na służbę u mnie, gdy ojciec - zauroczony reklamą "nowocześniejszego" sprzętu - nabył dla siebie inną. Ja jednak wolałem tę starą,do której zdołałem się przyzwyczaić i która robiła przede wszystkim to, do czego ją zaprojektowano: nagrywała wiadomości. Wszystkie wiadomości. Nawet brak wiadomości. Mogłem wyjechać na kilka dni, a po powrocie odsłuchać kasetę i przekonać się, że dzwoniło do mnie 20 osób, cztery coś nagrały, zaś pozostałych 16 nie miało nic do powiedzenia. Cenna to była usługa np. po kłótni z dziewczyną. Gdy następnego dnia budziłem się koło południa i znajdowałem kilkanaście "pustych" nagrań, wiedziałem od razu, że panna zmiękła przez noc. Gdy telefon znów dzwonił, miałem już przygotowany tekst rozmowy i odpowiedni tembr głosu. Ba, zdążyłem nawet szybko obejrzeć kluczowe sceny z Casablanki i przećwiczyć minę Humphreya Bogarta na wypadek, gdyby nagle zastukała do drzwi.

Niestety,wspomniana sekretarka zepsuła się ostatecznie w 1996 roku. Musiałem kupić nową i wówczas okazało się, że takich samych nikt już nie produkuje. Postęp dokonał się straszliwy. Nie ma już w handlu urządzenia, które nagrywa wiadomości. Panowie konstruktorzy nauczyli to urządzenie myśleć. Aparat sam decyduje, czy ma coś nagrywać. Pustych zgłoszeń nie rejestruje wcale. Do innych podchodzi wybiórczo: niektóre nawet nagrywa w przypływie łaskawości, ale inne przerywa w połowie, a jeszcze inne od razu przerywa i kasuje. Jeśli sygnał jest za cichy, podejmuje bezmyślnie mechaniczną decyzję, żeby go nie zapisywać. Bez wątpienia, wszystko to robi "dla mojego dobra", żebym nie zawracał sobie głowy jakimiś telefonami. Dla dodatkowej osłody, urządzenie to posiada setkę zupełnie niepotrzebnych funkcji (instrukcja obsługi i całe menu możliwości ma aż 72 pieprzone strony!). Do tego szczyci się homologacją, czyli powinno współdziałać z naszym zdezelowanym system telefonicznym. Ale nie współdziała. Mam więc w domu sekretarkę, która robi wszystko z wyjątkiem rejestrowania rozmów. Przepraszam, prawie wszystko: laski (jeszcze) nie robi. Ale wiele przed nami.

To samo można powiedzieć o odtwarzaczach kompaktowych i magnetowidach. Im nowocześniej, tym gorzej. Im więcej funkcji i "bajerów", tym mniejsza skuteczność i wytrzymałość. Pierwszy odtwarzacz CD kupiony w 1984 roku w Pewexie działał (też najpierw u ojca, potem u mnie) do 1995 roku. W drugim, którego używam od 1994, już trzeba było wymienić czytnik laserowy. Od 1986 ojciec miał chyba sześć odtwarzaczy, które po jakimś czasie odmawiały posłuszeństwa. Kupował je zachęcony coraz to nowszymi "udoskonaleniami". O magnetowidach sporo mógłby powiedzieć Jacek Leśniewski. Od kilku lat bezskutecznie usiłuje sprawić sobie niezawodny sprrzęt hi-fi stereo. Resztki włosów stają mi na głowie, gdy mi relacjonuje, co ten najnowocześniejszy szajs wyprawia. Miałem szczęście, że poznałem pana Grzegorza z serwisu Blaupunkta. Dzięki temu moje magnetowidy służą mi już 10 lat. Strach jednak pomyśleć co będzie, gdy kiedyś nadejdzie ich godzina.

Przyszłość wygląda ponuro. Zaś metoda ukryta w tym szaleństwie zwanym postępem jest następująca: wyprodukować szmelc, który zepsuje się najdalej po roku. W tym czasie opracuje się "nowszy" model z inaczej rozmieszczonymi przyciskami, zawierający kilka kretyńskich błyskotliwych diod i możliwości nikomu nie potrzebnych (jak na przykład "random" w odtwarzaczu Cd-urządzenie ma samo decydować o tym, jakie utwory mi zagra? No fucking way!). Nabywca, omamiony odpowiednią reklamą sądzi, że kupuje coś lepszego. Tymczasem wydaje forsę na jeszcze większy szmelc, który zepsuje się po pół roku. Jednak w sklepach czeka już "najnowszy" model, jeszcze bardziej efektowny i jeszcze bardziej do dupy. I tak dalej. Nie odmówię sobie tutaj przyjemności nadmienia, że tłumaczę filmy w oparciu o dżwięk przegrany z video kasety na taśmę magnetofonowa i używam do tego celu magnetofonu szpulowego... ZK 140. Tak! Ma już ponad 20 lat, a wciąż działa!!!

Miałeś pan cholerną rację, Mr Heraklit. Panta rhei. Wszystko "trzeba" zmieniać. Dawniej pudełka z płytami CD miały ciemno-szary środek. Teraz wymyślono środki przeżroczyste. Niczemu to nie służy, ale jest INACZEJ. Poza tym, niektóre kompakty wydaje się w dziwnych tekturowych, niewymiarowych pudełkach-żeby nie mieściły się na półce z innymi. Wkrótce nie będzie telefonów tarczowych; zastąpią je przyciskowe, które najczęściej nie działają. O komputerach, upgrade'ach i całym tym horrorze już pisałem, więc nie będę raz jeszcze wyjaśniał, czemu boję się w to zainwestować (nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim nerwy). W obecnych czasach już chyba tylko doktor Lecter pamięta słowa Marka Aureliusza: najważniejsza jest prostota! Im bardziej skomplikowany sprzęt, tym bardziej zawodny. Ale ponieważ sytuacja ekonomiczna na świecie tego wymaga, musimy produkować, produkować, produkować i sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać... aż w końcu utoniemy w bezmiarze gówna.

TOMASZ KASANDRA BEKSIŃSKI
6 marca 1999

Tylko Rock 5/1999

Powrót